Widziany z kosmosu Wielki Kanion i przecinająca go rzeka Kolorado sprawiają wrażenie małej, wąskiej stróżki wody płynącej przez niewielką rozpadlinę skalną. Dopiero stojąc krawędzią przełomu można zdać sobie sprawę z jego ogromu.
Wielki Kanion to jedno z najcudowniejszych dzieł natury, rzeźbionych przez miliony lat. Człowiek niejednokrotnie żyje w przeświadczeniu, iż jest wstanie poskromić przyrodę, budując różnego rodzaje konstrukcje, zmieniając bieg rzek, czy wspinając się na najwyższe szczyty gór. Spoglądając jednak na to, zdawałoby się bezkresne rozdarcie Wyżyny Kolorado wiemy już, iż żadna siła nie jest w stanie pokonać tego, co przez wieki stworzyła natura. Kanion onieśmiela wręcz swoim wyglądem i rozmiarem. Tutaj można poczuć się jak pyłek, który mógłby być z łatwością ściągnięty w liczącą setki kilometrów gardziel.
Wielki Kanion leży na terenie Parku Narodowego, jednego z najstarszych w Stanach Zjednoczonych. Początkowo, tj. od 1893 roku posiadał status Rezerwatu Leśnego. Gorącym orędownikiem ochrony tego miejsca był Benjamin Harrison (1833-1901), dwudziesty trzeci Prezydent Stanów Zjednoczonych. Jeszcze jako senator próbował kilka lat wcześniej, bez powodzenia, przeforsować w Kongresie wniosek o ustanowienie parku narodowego na terenie, na którym znajduje się Wielki Kanion. Gdyby mu się to udało, Park Narodowy Wielkiego Kanionu byłby drugim, po Yellowstone, parkiem narodowym w kraju. To między innymi dzięki Harrisonowi zaczęto doceniać nie tylko niezwykłe piękno Wielkiego Kanionu, ale także jego znaczenie naukowe oraz turystyczne. W 1908 roku urzędujący prezydent Theodore Roosevelt (1858-1919) nadał mu miano pomnika narodowego. Jedenaście lat później Kongres amerykański przekształcił go w park narodowy.
W pobliżu Wielkiego Kanionu przebiega słynna trasa – Route 66 – łącząca zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych z północno-wschodnią częścią kraju. Liczy ona 3.939 km i ciągnie się od Chicago do Santa Monica przez kilka stanów, m. i. przez Arizonę, w której znajduje się przełom rzeki Kolorado. Route 66 została otwarta w 1926 roku i stała się prawdziwym oknem na świat dla pobliskich miast i miasteczek oraz drogą prowadzącą tysiące emigrantów na zachód, którzy szukali tam szczęścia i lepszego życia w czasach Wielkiego Kryzysu. Nie bez znaczenia była również dla rozwoju turystyki w obrębie Parku Narodowego Wielkiego Kanionu. Możliwość przemieszczania się po kraju i dotarcia do nieraz trudnodostępnych miejsc mocno przyczyniła się do wzrostu liczby osób odwiedzających te tereny.
Kanion osiąga 446 km długości, w najszerszym miejscu – 29 km, natomiast w najgłębszym punkcie – prawie 2 km. Płaskowyż, przez który przecina się Kolorado jest nierówny jeśli chodzi o wysokość bezwzględną. W najwyższym punkcie rzeka biegnie przez góry liczące 2.800 m n.p.m. Nie dziwi więc widok skalnych ścian pokrytych w zimie białym puchem, kiedy to może spaść tu nawet do metra śniegu. Każda z warstw osadowych ma swój niepowtarzalny odcień, od rdzawo-brązowych pasm, aż po fiolet, zieleń i blady róż. Te zmieniające się w blasku słońca tonacje tworzą niesamowite wrażenie o każdej porze dnia. Dodatkowego kolorytu całości tej wspaniałej panoramie nadaje błękitny kolor rzeki Kolorado.
Schodząc coraz bardziej w kierunku dna doliny, można odczytać dzieje naszej Planety. Ściany Kanionu przypominają tort, gdyż skały ułożone są w prawie idealne, poziome warstwy. W sumie naliczono ich około czterdziestu. Górna pochodzi z permu i ma około 260 milionów lat. Te zaś ułożone najbardziej na dole to skały prekambryjskie, a ich wiek obliczany jest na ok. 1,8 miliarda lat. Jest to więc prawdziwy raj dla geologów, którzy mogą prześledzić spory kawałek historii naszej planety. Ściany Kanionu charakteryzują się różnorodnością „materiałów”, z których są zbudowane. Można tu wyróżnić łupki, granity, wapienie i piaskowce. Wszystkie warstwy geologiczne są niekończącą się skarbnicą wiedzy dla naukowców badających faunę i florę w tym regionie. Zawierają one bowiem ogromne ilości skamielin żyjących tu w pradawnych czasach zwierząt lądowych i morskich, drzew i glonów, a nawet szczątki dinozaurów.
Temperatury panujące wewnątrz, jak i w górnych partiach Kanionu są bardzo zróżnicowane. Mamy to do czynienia niejako z dwoma różnymi strefami klimatycznymi. Na Płaskowyżu rozciąga się pustynna kraina, w której temperatury w lecie mogą dochodzić nawet to 40°C w cieniu, podczas gdy na brzegu rzeki panują już dużo łagodniejsze warunki. W zimie te różnice nie dają tak mocno znać o sobie. Z powyższych względów Wielki Kanion jest zamieszkiwany w całej swej rozpiętości przez różnorodne gatunki roślin i zwierząt, które należą do zupełnie odmiennych ekosystemów. I tak na przykład południowy brzeg Kanionu porastają lasy iglaste charakterystyczne dla klimatu umiarkowanego, występującego w północnej części Azji lub Ameryki, z przewagą sosen i jałowców. Z drugiej strony, na dnie rosną krzewy typowe dla spalonych słońcem terenów pustynnych. Rozpiętość gatunków roślin przyciąga rozmaite ssaki i ptaki, które w normalnych warunkach nie byłyby w stanie mieszkać obok siebie. I tak w dolnych partiach żyją grzechotniki i jaszczurki, które są w stanie przetrwać w gorących strefach klimatycznych. W górnych natomiast mieszkają pumy, jelenie, kojoty i rysie, dla których naturalnym środowiskiem są umiarkowane temperatury.
Coraz bardziej popularne stają się wycieczki w głąb rozpadliny skalnej, wydrążonej przez rzekę Kolorado. Dzięki temu w stosunkowo krótkim czasie można znaleźć się w tych różnych strefach klimatycznych. Taka wyprawa jest dużym wyzwaniem nawet dla wprawionych piechurów i wymaga dobrej kondycji fizycznej i odporności na zmieniające się warunki. Biorąc pod uwagę, iż wysokość, nierzadko pionowych ścian kanionu może dochodzić nawet do 2. 000 metrów, zejście i wejście z powrotem jest dużą przeszkodą do pokonania. Dla mniej wytrwałych organizowane są wycieczki na grzbietach mułów. Nie oznacza to, iż są one mniejszym przeżyciem niż piesze wędrówki. Ten kto ma lęk przestrzeni i słabe nerwy raczej nie powinien decydować się na taką podróż. Muły co prawda są przygotowywane do pokonywania wzniesień pomiędzy skalnymi rozpadlinami, ale jeden nierozważny krok i można osunąć się w przepaść. Dla turystów przygotowano również możliwość zwiedzania Kanionu koleją, która przebiega po historycznej trasie. Podróż starym pociągiem jest ogromną atrakcją. Dzięki temu można przenieść się w czasie na Dziki Zachód, gdzie królowali kowboje, Indianie i napadające na banki rzezimieszki.
Pytaniem, które nurtuje naukowców z całego świata już od ponad 150 lat jest to, w jaki sposób powstała gigantyczna rozpadlina skalna, które rozdzieliła część pasma Gór Skalistych na dwie części? Czy możliwe jest, aby Wielki Kanion był dziełem wcale nie największej na świecie rzeki Kolorado? Teorii jest wiele i nierzadko pozostają one ze sobą w sprzeczności. Najbardziej popularna jest teza, iż powstał on w wyniku wypiętrzania się Płaskowyżu Kolorado. Niegdyś na tym obszarze istniała rozległa nizina, poprzecinana systemem rzek i potoków. Jak się szacuje, około 6 milionów lat temu doszło do jej wypiętrzenia na skutek działania gorącej i stosunkowo miękkiej warstwy skał znajdujących się w dolnej części litosfery. Ruchy, do których doszło we wnętrzu kuli ziemskiej, spowodowały podniesienie części Gór Skalistych. Przez kolejne setki tysięcy lat rzeka Kolorado, która płynęła zakolami po ogromnej równinie, zaczęła powoli drążyć skalny kanał. Zgodnie z inną teza wciąż czekającą na udowodnienie, Wielki Kanion powstał w wyniku potężnej powodzi, która niszczyła wszystko co spotkała na swojej drodze. Impulsem do wysunięcia takiego przypuszczenia było powstanie w 2002 roku kanionu w rejonie Guadalupe River w stanie Teksas, na skutek potężnej ulewy, która nawiedziła tamte rejony. Nowa formacja skalna liczy około 2 km długości, 12 m szerokości i 7 m głębokości. Czy zatem podobne zjawisko, tyle że na dużo większą skalę miało miejsce również na Płaskowyżu Kolorado? Tego dokładnie nie wiadomo, ale wciąż prowadzone są badania, które mają albo potwierdzić albo odrzucić tę teorię.
Pierwszym Europejczykiem, który na własne oczy zobaczył Wielki Kanion był hiszpański konkwistador Garcia Lopez de Cardenas (?-?), gubernator miasta Caravaca. Brał on udział w zorganizowanej przez Koronę Hiszpańską wyprawie prowadzonej przez Franciso Vazqueza de Coronado (1510-1554). Jej głównym celem było odnalezienie mitycznej krainy zwanej „Siedmioma Miastami Złota”. Zgodnie z legendą siedmiu biskupów, uciekający przez najazdem Arabów na hiszpańskie miasto Merida, założyło w bliżej nieznanym miejscu siedem miast, które w całości wybudowane są z drogocennego kruszcu. Europejczycy kuszeni bogactwem przywożonym z Nowego Świata chętnie wyprawiali się na nieznane im dotąd lądy w poszukiwaniu klejnotów, srebra i złota, które mogłyby zapełnić ich często puste już kiesy. Dlatego też w latach 1540 – 1542 wysłano ekspedycję, która miała przemierzyć południowo-zachodnie terytorium wchodzące obecnie w skład Stanów Zjednoczonych. Bezpośrednią przyczyną, dla której zorganizowano tę wyprawę były relacje włoskiego franciszkanina Marco da Nizza (1495-1558) potwierdzające istnienie legendarnych złotych miast. Kilka lat wcześniej wyjechał do Nowego Meksyku zamieszkiwanego przez Indian z plemienia Zuni. Dotarł do jednego z miast, zwanego Cibola, ale nie udało mu się dostać do środka. Został więc poza jego murami w obawie przed atakiem miejscowej ludności. Obserwował je ze wzgórza, nabierając przekonania, że mityczna kraina nie jest jedynie mrzonką, lecz istnieje naprawdę. Na podstawie jego opowieści, które przywiózł z powrotem do ojczyzny przygotowano zakrojoną na szeroką skalę wyprawę. Liczyła ona ponad kilkaset dobrze uzbrojonych Hiszpanów, około półtora tysiąca Indian pochodzących z terenów dzisiejszego Meksyku, kilku zakonników oraz niewolników sprowadzonych z Afryki. Zabrano również ze sobą zapasy wody pitej i stado bydła.
Coronado wyruszył z leżącej w Meksyku miejscowości Compostella na północ, wzdłuż Zatoki Kalifornijskiej. Kiedy dotarł do ostatniej hiszpańskiej osady San Miguel de Caliacan, zlecił swoim ludziom zbadanie czy dalsza wyprawa wgląd kontynentu ma sens. Ponieważ obawiano się, że pustynne tereny, które ich otaczały nie będą w stanie dostarczyć wystarczającej ilości pożywienia i wody dla tak dużej liczby osób, Coronado podjął decyzję o podzieleniu wyprawy na mniejsze grupy. Miały on stopniowo wyruszać, jedna po drugiej z San Miguel de Caliacan. On sam stanął na czele pierwszej z nich. Prowadziła ona przez pustynię Sonora, rzekę Gila, terytorium dzisiejszej Arizony i tzw. Małe Kolorado, będącą jednym z dopływów rzeki Kolorado. Podróż okazała się bardziej wyczerpująca niż przypuszczano. Zaczęło brakować jedzenia i picia, część uczestników umierała na skutek upałów, wyczerpania i chorób. Kiedy Coronado dotarł wreszcie na tereny zamieszkałe przez Indian Zuni spotkało go gorzkie rozczarowanie. Opisywane przez Marco da Nizza bogactwa okazały się jedynie wymysłem zakonnika. Nie znaleziono tutaj ani złota, ani żadnych innych bogactw, z którymi można było triumfalnie wrócić do kraju. Miasto Cibola natomiast było zwykłą indiańską wioską, tzw. Pueblo, a nie przepełnioną luksusami metropolią. Przybysze spotkali się z wielką niechęcią miejscowej ludności, która nie chciała wpuścić obcych do swojego miasta. Wycieńczeni i nękani głodem Hiszpanie wdarli się więc do niego siłą, zabierając to co było w tej chwili dla nich najcenniejsze – żywność.
Ponieważ konkwistadorzy nie znaleźli tego, czego szukali, ruszyli dalej na północny wschód, przecinając terytorium Arizony i Nowego Meksyku, wzdłuż rzeki Zuni. Ekspedycja dotarła wreszcie do kolejnej osady Hawikuh zamieszkałej przez Indian. Tutaj również Hiszpanie spotkali się z wrogością ze strony rdzennej ludności, dlatego też sforsowali mury obronne zajmując miasto. W trakcie walk Coronado został ranny, co zmusiło go do zatrzymania się w tym miejscu na kolejnych kilka miesięcy. Nie poddawał się jednak, wciąż licząc na to, że jego marzenie o odnalezieniu złotych miast spełni się.
Dlatego też ekspedycja ruszyła jeszcze dalej na północ, z tym że znów podzielono się na mniejsze grupy. Jedna z nich, pod wodzą Garcii Lopez de Cardenas miała odnaleźć wielką rzekę, o której opowiadali Indianie Zuni. Po wielu dniach wędrówki konkwistadorzy wreszcie zobaczyli cel swojej wyprawy – rzekę Kolorado wijącą się wzdłuż kolorowych ścian Wielkiego Kanionu. Hiszpanie próbowali zejść w dół, lecz nie byli w stanie pokonać stromych skał. Pomimo podejmowanych prób, nie udało im się dotrzeć do dna kanionu. Zawrócono więc i skierowano się jeszcze bardziej na północny wschód, wzdłuż rzeki Rio Grande w Nowym Meksyku. Ostateczny bilans wyprawy nie pozostawiał złudzeń co do porażki, jaką ponieśli Hiszpanie. Coronado w ciągu swej dwuletniej przemierzył ogromne połacie ziemi, przedzierając się przez pustynie, góry, rzeki i kaniony. Wdał się w awantury z miejscową ludnością, podbił wiele indiańskich miast i wiosek, jednakże nie udało mu się odnaleźć ani złota ani bajecznego bogactwa, o których krążyły liczne opowieści. Stracił część swoich ludzi, którzy polegli w walkach, albo zmarli z głodu i chorób. On sam nigdy nie podniósł się z ruiny finansowej, do jakiej doprowadziła go nieudana wyprawa. Ponieważ część kosztów ekspedycji sfinansował z własnej kieszeni, nie był w stanie do końca życia spłacić długów zaciągniętych na ten cel.
Coronado ostatecznie dotarł najdalej do rzeki Kansas, po czym został wezwany do powrotu do Culiacan, miasta w Meksyku którego był gubernatorem. Choć wyprawa nie przyniosła konkwistadorom żadnych korzyści materialnych, odegrała ona wielką rolę w historii podbojów Ameryki. Coronado przetarł bowiem nowe szlaki, którymi w ciągu następnych stuleci ruszyli kolejni badacze i odkrywcy.