Niewielkie, bo zamieszkałe przez ok. 2.000 osób miasteczko Valldemossa od samego początku zachwyca swym urokiem. Wciśnięte między skalne półki gór Sierra de Tramuntana dumnie wznosi się ponad leżącą u jego stóp dolinę. Kręte uliczki, małe placyki pełne kawiarnianych stolików, niewysoka kamienna zabudowa i poustawiane dosłownie wszędzie donice z kwiatami tworzą niezwykły klimat.
Życie toczy się tu swoim torem, tak jakby czas dawno temu się zatrzymał. Nawet rzesze turystów odwiedzające te strony nie są w stanie zakłócić panującego tu spokoju. Valldemossa jest doskonałym miejscem dla tych, którzy szukają wytchnienia od zatłoczonych ulic Palma de Mallorca. Jest ona oddalona od stolicy Majorki o zaledwie 17 km, a dzięki dobrej drodze dojazdowej można szybko uciec od wielkomiejskiego zgiełku w poszukiwaniu odrobiny ciszy. Prowadząca do miasteczka trasa wiedzie przez licznie rosnące na wyspie drzewa migdałowe i gaje oliwne, zasadzone na kamiennych polach tarasowych. Ten sposób uprawy roślin został wprowadzony już przez Arabów, którzy przez wiele stuleci panowali na wyspie. Dzięki temu możliwe było wykorzystanie z pozoru nieurodzajnych, górskich terenów, na których próżno szukać żyznych gleb.
Valldemossa znana jest przede wszystkim za sprawą niezwykłych gości, którzy odwiedzili te strony. Otóż w listopadzie 1838 r. Fryderyk Chopin (1810-1849) George Sand (1804-1876) udali się wraz z jej dziećmi na Majorkę. Cel wyprawy był dwojaki. Po pierwsze para kochanków chciała uciec przed żądną sensacji paryską śmietanką towarzyską, dla której romans kompozytora oraz znanej już, lecz kontrowersyjnej pisarki był stałym tematem plotek i rozmów. Po drugie matka chciała podreperować zdrowie swojego syna Maurice’a. Chorował on bowiem na reumatyzm, pomimo iż miał zaledwie 13 lat. Lekarze sądzili, że śródziemnomorski klimat, słońce oraz majorkańskie powietrze pozwoli wyleczyć mu się z choroby. Wyjazd miał mieć zbawienny wpływ również na Chopina, który od lat miał poważne problemy ze zdrowiem. Na miejscu okazało się jednak, że było wręcz przeciwnie. Tego roku na Majorce była najgorsza zima od lat – wiał silny, porywisty wiatr, dni były deszczowe, śnieżyło nawet, więc nadzieje na spędzenie zimowych miesięcy w ciepłym klimacie okazały się płonne.
Wydaje się, że sam wyjazd na Majorkę nie był tym, czego spodziewali się Chopin i George Sand. Początkowo para w listach do paryskich przyjaciół bardzo pozytywnie opisywała swoje wrażenia z pobytu na wyspie. Zachwycił ich piękny krajobraz oraz wspaniała roślinność, której na próżno szukać w Paryżu. Wydawało się więc, iż Majorka stanowi idealne miejsce, aby spędzić zimowe miesiące oraz oddać się twórczości artystycznej wśród drzew pełnych pomarańczy, fig i cytryn. Niedługo jednak okazało się, że idylliczne życie, które chcieli prowadzić Chopin i George Sand przyniosło wielkie rozczarowanie. Pochodzili oni bowiem z wielkiego świata, a przyzwyczajeni do luksusów i wszelkich wygód zderzyli się z surowym i prostym życiem, jakie prowadzili Majorkańczycy. Należy pamiętać, że w owym czasie rzadko kto z tego wielkiego, paryskiego świata zaglądał w te strony. Sama podróż z kontynentu na Majorkę była możliwa jedynie statkiem i trwała około dwa tygodnie. Również poruszanie się na wyspie nie należało do przyjemnych. Górzyste tereny, liczne wzniesienia i kamienne drogi były prawdziwą udręką dla przybyszy przyzwyczajonych do szerokich, miejskich trotuarów.
Jakby tego było mało, Majorkańczycy byli bardzo konserwatywnym społeczeństwem, dlatego też zarówno Chopin, jak i George Sand nie spotkali się ze zbyt wieloma wyrazami sympatii ze strony miejscowej ludności. Para żyjąca bez ślubu, podróżująca z dziećmi George, które jednocześnie nie były dziećmi Chopina budziły tu nie lada zgorszenie. Również sposób bycia jak choćby palenie cygar oraz męskie stroje, które na co dzień wdziewała George wzbudzały powszechną niechęć Majorkańczyków. Niechęć ta z czasem była odwzajemniona. O ile pisarka była zachwycona krajobrazem oraz egzotyczną przyrodą Majorki, o tyle po kilkutygodniowym pobycie na Majorce nie kryła się już ze swoim negatywnym podejściem do miejscowych, nazywając ich często nieokrzesanymi prostakami. Wyraz swej niechęci dała wielokrotnie w swojej książce „Zima na Majorce”.
Początkowo para mieszkała w wynajętej posiadłości „Son Vent”, której nazwę można przetłumaczyć jako „Dom wiatrów”. Była ona skromna, w porównaniu z paryskim mieszkaniem George, ale ostatecznie musiała wystarczyć kochankom, którzy zamierzali prowadzić tu sielskie życie w otoczeniu pięknej przyrody. Para nie nacieszyła się nim zbyt długo, bowiem niedługo potem Chopin mocno podupadł na zdrowiu. Wśród lokalnej społeczności szybko rozniosła się wieść, iż kompozytor zachorował na gruźlicę. Sąsiedzi zaczęli traktować przybyszów z Paryża na równi z chorymi na dżumę lub cholerę. W miasteczku wybuchła wręcz panika. Dowiedziawszy się o chorobie Chopina, właściciel willi natychmiast wypowiedział umowę najmu, żądając na dodatek słonej zapłaty, którą George Sand chcąc nie chcąc musiała uiścić. W tamtych czasach wszystkie rzeczy należące do chorego na gruźlicę należało spalić. Tak samo robiono z łóżkiem i pościelą, w której spał, a pomieszczenia dezynfekowano i odmalowywano, co wiązało się z niemałymi kosztami.
Nie mając gdzie się podziać praktycznie z dnia na dzień, kompozytor i pisarka przyjęli zaproszenie francuskiego konsula Pierre Flury, który udzielił im gościny w swojej willi w Palma de Mallorca. Znalezienie jakiegoś mieszkania w okolicy okazało się wręcz niemożliwe, gdyż nikt nie chciał sąsiadować z chorym na gruźlicę Chopinem. W zaistniałej sytuacji jedynym miejscem, w którym para mogła się zatrzymać, był właściwie całkowicie opuszczony klasztor kartuzów w Valldemossie. Chopin i George Sand wynajęli tam trzy proste, prawie w ogóle nieumeblowane cele. Początkowo kompozytor i pisarka jechali tam pełni nadziei na odnalezienie wśród gór i wspaniałej przyrody upragnionego spokoju, z dala od nieprzychylnych im jak dotąd Majorkańczyków. Rzeczywistość po raz wtóry sprawiła im okrutną niespodziankę. Warunki panujące w klasztorze okazały się surowe. Bardzo skromne wyposażenie, wilgoć która wzmagała uczucie chłodu, okna wpuszczające niewiele światła do ponurych wnętrz zamiast przynieść radość, tylko wzmagały w artystach odczuwane rozczarowanie, tęsknotę za wytwornym życiem i melancholię. Być może to właśnie pod wpływem tych przeżyć i doświadczeń, Chopin stworzył kilka ze swoich arcydzieł, jak chociażby Preludia op.28, Poloneza C-moll (op. 40.2), czy Balladę F-dur, zwaną często Balladą Majorkańską (op. 38).
Pomimo, iż kompozytor nie miał nawet odpowiednich narzędzi do pracy, poświęcał każdą wolną chwilę swej twórczości. A dzieła swe tworzył na ledwie nadającym się do gry starym fortepianie – jedynym, który udało mu się zdobyć na wyspie. Również George Sand, poza zwykłymi czynnościami życia codziennego, długie zimowe wieczory spędzała na pisaniu kolejnych powieści.
Padające nieustannie deszcze, przenikające do szpiku kości, silne, marznące wiatry oraz niedogrzane cele, w których zamieszkiwał Chopin przyczyniły się do znacznego pogorszenia stanu jego zdrowia. Również tutaj mieszkańcy Valldemossy nie okazywali przybyszom z Paryża spodziewanej życzliwości. Oburzała ich nieobecność artystów na niedzielnych mszach, brak znajomości języka hiszpańskiego, a na poprawę relacji na pewno nie wpływał ciągły strach mieszkańców miasteczka przed chorobą Chopina. Zasoby finansowe paryskich gości zaczęły się dość szybko kurczyć. Lekarze żądali wysokiego honorarium za swe medyczne usługi, mieszkańcy Valldemossy zaś sprzedawali żywność po zawyżonych cenach. Zamiast upragnionego raju, Chopin i jego partnerka ponownie zaznali raczej zgryzoty i gorzkiego rozczarowania. Nie rokujący poprawy stan zdrowia kompozytora oraz nieprzyjazne warunki, w jakich znaleźli się Chopin i George Sand zmusiły ich do podjęcia decyzji o powrocie do Francji. Tak więc trwający niespełna dwa miesiące pobyt w Valldemossie dobiegł końca. W połowie lutego 1839 roku para wsiadła w Palma de Mallorca na statek odpływający do Barcelony. Tym samym majorkański rozdział w życiu Chopina i George Sand uległ zamknięciu.
Rzeczywiście klasztor, w którym przebywała słynna para z Paryża do dziś uderza swą prostotą, która doskonale oddaje charakter zakonnej reguły milczenia, modlitwy, postu oraz nakazowi przebywania w samotności, by w ciszy zbliżyć się do Boga. Klasztor, którego pełna nazwa brzmi „Real Cartuja de Jesus de Nazaret”, a więc „Królewska Kartuzja pod wezwaniem Jezusa z Nazaretu” znajdował się w rękach zakonnych od 1399 roku. Jego początki sięgają czasów, gdy król Majorki Jakub II (1243-1311), udał się w góry Sierra de Tramuntana, aby zbudować siedzibę dla swojego syna Sancho I (1276-1324) cierpiącego na astmę. Górski klimat działał zbawiennie na Sancho I, dlatego też spędził on tutaj dużą część swojego życia. Ponieważ Sancho I posiadał wyłącznie dzieci ze związków pozamałżeńskich, żadne z nich nie mogło objąć tronu po jego śmierci. W wyniku licznych perturbacji politycznych władzę w Aragonii, Walencji, a także na Majorce przejął Marcin I Ludzki (1396-1410). Podjął on decyzję o przekazaniu części dóbr i majątku królewskiego, w tym zespołu budynków stanowiących królewską rezydencję zakonowi kartuzów z Tarragony (północna część Hiszpanii).
Przy budynkach klasztornych znajduje się wybudowany w połowie XV wieku prosty kościół, który dopiero dwieście lat później został udekorowany przez miejscowych artystów.
Kartuzi wiedli niezwykle skromne życie, spędzając je przede wszystkim na pracy i modlitwach. Posiłki spożywali sami, w swoich celach. Ich dieta opierała się głównie na daniach warzywnych, rybnych i mlecznych, nie wolno im było jeść mięsa. Jedynie podczas choroby mogli zjeść odrobinę zupy przygotowanej z mięsa żółwi. Zakon słynął z bogatych zbiorów bibliotecznych, które do dziś zachowały się w klasztorze. Kartuzi zajmowali się bowiem również przepisywaniem świętych ksiąg oraz ich studiowaniem, choć i to było poddane ścisłym regułom zakonnym. Każdy z mnichów mógł wziąć do swej celi jednorazowo jedynie trzy księgi. Tradycją były spotkania, odbywające się we wtorkowe popołudnia. Prowadził je przeor i trwały nie dłużej niż pół godziny. Podczas tych spotkań bracia zakonni mogli poruszyć kwestie o tematyce teologicznej. Była to dla mnichów jedyna sposobność, aby ze sobą porozmawiać.
Klasztor zakończył swą działalność dwa lata przed przybyciem na Majorkę Fryderyka Chopina i George Sand. Stało się to na skutek rozpoczętego w Hiszpanii pod koniec XVIII długiego procesu sekularyzacji należących do Kościoła Katolickiego lub zakonów dóbr. W wyniku tego kartuzi opuścili klasztor, pozostawiając tam część swoich zbiorów i sprzętów życia codziennego, z których korzystali potem George Sand i Chopin.
Do dziś w klasztorze można zwiedzić wspomniany wyżej kościół, skromne cele żyjących w nich mnichów, oraz bardziej wystawną celę przeora, aptekę, bibliotekę, jadalnię oraz otaczające klasztor ogrody. Dla upamiętnienia pobytu znamienitych gości z Paryża, udostępniono pomieszczenia, w których przebywali. Utworzono również muzeum, w którym zobaczyć można pamiątki po słynnym kompozytorze i jego partnerce, takie jak portrety, ich rękopisy czy listy. W jednej z sal wystawiony jest fortepian wykonany przez fabrykę „Pleyel”, a który Chopin zamówił jeszcze w Paryżu za dość pokaźną sumę. Instrument wysłany na Majorkę w ślad za jego właścicielem zaginął po drodze, a gdy wreszcie dotarł do miejsca przeznaczenia, okazało się że ze względu na obowiązujące przepisy celne należało za niego zapłacić prawie połowę jego wartości. Fortepian dotarł na wyspę zaledwie trzy tygodnie przed zaplanowaną przez Chopina i George Sand podróżą powrotną do Francji i tak już tam pozostał.
Pamięć o wielkim kompozytorze nadal pozostaje żywa na Majorce. Raz do roku w klasztornych murach odbywa się festiwal chopinowski, w którym udział biorą światowej sławy pianiści, nie brakuje również koronowanych głów i innych znamienitych osobistości ze świata sztuki. Organizacją konkursu zajmuje się założone pod koniec lat 20-tych ubiegłego wieku Stowarzyszenie „Festiwal Chopinowski w Valldemossa”.