Antarktyda to nie tylko najzimniejszy i najdalej na południe położony kontynent na kuli ziemskiej. To także najpóźniej odkryty ląd i póki co najmniej znany. Ekstremalnie niskie temperatury, potężne wiatry osiągające prędkość niekiedy 250 km/godzinę, gęste mgły i nieprzewidywalna pogoda znacznie utrudniają jej eksplorację. A jednak mimo tego Antarktyda budzi coraz większe zainteresowanie nie tylko naukowców, ale także turystów zafascynowanych tym odległym kontynentem. Antarktydę od reszty świata oddziela budzący strach wśród żeglarzy Przylądek Horn. To strefa silnych wiatrów, sztormów, burz i przykrywających niebo przez zdecydowaną większość roku granatowoczarnych chmur. Niegdyś była to jedyna droga prowadząca ku zachodniej części obu Ameryk. Dopiero budowa Kanału Panamskiego zdecydowanie skróciła podróż. Obecnie tylko nieliczni śmiałkowie zapuszczają się samotnie w wody oceanu arktycznego, a jedynie doświadczeni marynarze są w stanie przeprowadzić tędy statki do wybrzeży Antarktydy, zręcznie omijając olbrzymie góry lodowe pływające niczym białe wyspy.
Antarktyda to lodowa pustynia i jedno z najtrudniejszych do życia miejsc na naszej planecie. Natura postawiła tu wyjątkowo twarde warunki swoim mieszkańcom. Niewiele gatunków zwierząt jest w stanie przetrwać w tej lodowej krainie, gdzie mróz i zimno są niekwestionowanymi władcami. Jak na ironię Antarktyda to również jedno z najsuchszych miejsc na Ziemi ponieważ prawie w ogóle nie ma tu wody w stanie ciekłym , a opady deszczu występują bardzo sporadycznie. Jednocześnie jednak lodowce przykrywające kontynent stanowią największy rezerwuar słodkiej wody na świecie.
Zdecydowana większość zwierząt zamieszkuje wyłącznie wybrzeże Antarktydy, gdzie ocean oferuje obfitość pożywienia – między innymi ławice ryb i bogaty w składniki odżywcze plankton. Ale jest jeden gatunek, który wędruje daleko wgląd lądu i spędza tam znaczną część roku. Tym gatunkiem jest pingwin cesarski, największy i najdorodniejszy wśród wszystkich pingwinów. To wyjątkowy ptak o biało-czarnym upierzeniu, z charakterystycznymi żółtopomarańczowymi plamami na grzbiecie i w okolicach podgardla. Gęste, nienasiąkające wodą pióra chronią pingwiny przed utratą jakże cennego ciepła. Dodatkową barierę stanowi gruba warstwa tłuszczu gromadzonego systematycznie na cięższe czasy. Głowę pingwinów cesarskich również pokrywają czarno-granatowe piórka, ale różowa smuga na dziobie dodaje im elegancji. Dorosłe osobniki mierzą około 120 cm wysokości i osiągają wagę do 40 kilogramów. Pingwiny cesarskie jako jedne z nielicznych ptaków stoją zawsze w pozycji pionowej, co oprócz przysadzistej budowy ciała i słabo rozwiniętych skrzydeł czyni z nich nieloty. Ich wygląd i niezdarny sposób poruszania niejednokrotnie wywołują uśmiech na twarzy.
Choć brak im gracji na lądzie, w oceanie przeobrażają się w doskonałych pływaków. Krótkie, przylegające do ciała skrzydła pełnią rolę czegoś w rodzaju płetw, a błony między palcami u nóg służą do odpychania się w wodzie. Biorąc pod uwagę tryb życia pingwinów cesarskich można odnieść wrażenie, że natura zakpiła sobie z tych sympatycznych zwierząt. Chodzenie na krótkich, prawie niewidocznych nóżkach sprawia im wiele trudności, a jednak los skazał ich na ciągłą wędrówkę. Niezwykle ciekawy jest bowiem ich sposób rozmnażania. W przeciwieństwie do innych zwierząt zamieszkujących Antarktydę, pingwiny cesarskie rozpoczynają okres godowy na przełomie jesieni i zimy. Nie dość, że temperatura spada wówczas do nawet -90°C, to jeszcze cały rytuał odbywa się w sercu lodowej pustyni, z dala od cieplejszego wybrzeża i oceanu będącego jedynym źródłem pożywienia.
Pingwiny cesarskie z wiadomych chyba tylko sobie powodów udają się w marcu na trwającą wiele tygodni wędrówkę. Biało-czarna karawana musi przejść od 90 do 120 km w głąb lądu, aby odbyć swój coroczny taniec miłosny, którego owocem jest jedno malutkie pisklątko. Cała, licząca kilkaset osobników, gromada zmierza malutkimi kroczkami do celu, pokonując liczne przeszkody wyrastające na jej drodze: lodowe skały, trudne do pokonania szczeliny, zamarznięte doliny i pagórki nieustannie smagane wiatrem. Warkocze śniegu sunące coraz szybciej po powierzchni ziemi to niejednokrotnie zapowiedź okrutnych burz i potężnych wichur, które mogą zmylić strudzonych wędrowców. Ale pingwiny cesarskie twardo trzymają się razem, podążając cierpliwie do swego miejsca przeznaczenia, gdzie ma dokonać się największy cud – cud narodzin ich potomstwa. Pingwiny powoli przemierzają ten lodowy labirynt. Są doskonałymi nawigatorami – mapę stanowią niebo i przebijające się wśród chmur od czasu do czasu gwiazdy. Pole magnetyczne ziemi zaś to niewidoczny kompas wyznaczający im właściwy kierunek. Jednakże biada temu, kto choć na chwilę oderwie się od grupy. Chwila nieuwagi ma wtedy najwyższą cenę jaką jest życie. Samotny pingwin jest nieuchronnie skazany na zagładę w tym pustynnym krajobrazie i jeśli jego nawołań nie usłyszą towarzysze podróży, nie będzie mu dane bezpiecznie wrócić do domu. Tych, którzy zostali w tyle na zawsze pochłonie zimno i biały, śniegowy puch.
Przybywszy na miejsce, pingwiny cesarskie łączą się w pary. Gwar, który teraz panuje rozrywa panującą do tej pory ciszę. Każdy z nich chce zdobyć jak najlepszego partnera. Ponieważ samców jest zazwyczaj mniej niż samic, konkurencja między paniami może w pewnym momencie stać się naprawdę ostra. Samotni samce stają się obiektem walki samic, które jeszcze nie znalazły odpowiedniego kandydata na „męża”. Jest to ich ostatnia szansa na potomstwo w tym roku, więc teraz ani postawa, ani wygląd przyszłego ojca nie mają już większego znaczenia – najważniejsze, aby chociaż jakoś trzymał się na nogach.
Kiedy zaloty się zakończą, przyodziane w eleganckie fraki pingwiny rozpoczynają bal, na którym pary oddają się miłosnym uniesieniom. Samica w okresie godowym znosi tylko jedno jajo, które następnie przechowuje w specjalnej „kieszeni” umieszczonej w podbrzuszu. Jest to de facto dodatkowy fałd tłuszczu będący swego rodzaju inkubatorem. Od spodu matka przytrzymuje jajo łapkami, chroniąc je w ten sposób przed upadkiem i przejmującym zimnem. W przeciwieństwie do wielu innych gatunków ptaków, samica nie wysiaduje go aż do samego końca. Tuż przed wylęgiem przekazuje je bowiem swojemu partnerowi, a sama wraz z pozostałymi matkami wyrusza w drogę powrotną – nad ocean. Operacja przeniesienia jaja jest niezwykle delikatna i skomplikowana. Pingwiny cesarskie mając malutkie skrzydła mogą to zrobić tylko w jeden możliwy sposób, a mianowicie przetaczając jajo z kieszeni samicy do kieszeni samca. Nierozważny ruch i cały rozrodczy trud może pójść na marne. Jeśli jajo upadnie i zbyt długo będzie leżało na ziemi, to skorupka pęknie, a bezcenny skarb padnie łupem bezlitosnego mrozu. Gdy jednak jajo w końcu trafi z powrotem pod bezpieczną, puchową kołderkę, tym razem ojca, matka musi niezwłocznie wyruszyć na żer. Jej podróż będzie trwała około dwa miesiące. Tu nie ma chwili do stracenia, ponieważ wygłodzone i osłabione wielotygodniowym postem samice mogą nie zdążyć wrócić na czas do swoich maleństw. Będąc już nad oceanem muszą najeść się do syta, aby mogły potem wykarmić młode zgromadzonym w żołądku, nieprzetrawionym pokarmem.
Tym czasie nadchodzi zima, a samce pozostawieni z młodymi muszą nie tylko sami jakoś przetrwać w tych warunkach, ale także ogrzać wysiadywane jajo. Najważniejsze jest zapewnienie ciepła i odpowiedniej temperatury. Ale jak to zrobić kiedy wokół szaleją burze śnieżne, a słońce schowało się za horyzontem i wróci dopiero za kilka miesięcy? W tym przypadku kluczowe znaczenie ma nie tylko instynkt przetrwania, ale też umiejętność współpracy między pingwinami. Samce zbierają się w zwarty krąg, przytulając mocno jeden do drugiego. Oczywiście każdy chciałby być w środku bo tam jest najcieplej. Jednakże nikt nie może być pokrzywdzony, dlatego pingwiny delikatnie przesuwają się, malutkimi kroczkami. Stopniowo te osobniki, które znajdowały się wewnątrz pingwiniego kręgu ustawiają się na zewnątrz, a ci który zmarzli najbardziej stojąc na samym skraju grupy wchodzą do środka. Tu rzeczywiście każdy, bez wyjątku, musi odstać swoją kolejkę. Samce oszczędzają energię, która będzie im potrzebna po wykluciu piskląt, dlatego też przez większość czasu śpią, a wszelkie czynności biologiczne redukują do niezbędnego minimum.
Jeśli pisklę przyjdzie na świat jeszcze przed przybyciem swojej matki, zadanie wykarmienia go spada na samca. Jedynym sposobem jest wydzielanie z przełyku tzw. ptasiego mleczka, a więc płynnej substancji bogatej w składniki odżywcze powstającej z nieprzetrawionego do końca pokarmu. Maleństwa pokryte są grubą warstwą szarego pierza przypominającego puch, który doskonale chroni je przez zimnem i wiatrem. Ale i tak pisklęta najchętniej chowają się w cieplutkiej kieszeni rodzica. Stopniowo jednak opuszczają bezpieczną przystań i stawiając pierwsze kroki poznają otaczający je świat. Kiedy matki wracają z żeru, przejmują opiekę nad młodymi. Ojcowie zaś opuszczają stado, aby posilić się nad oceanem, przekazując matkom rodzicielskie obowiązki. Małe pingwinki z biegiem czasu uczą się nowych rzeczy, które w dorosłym życiu okażą się niezbędne do życia i zdobywania pożywienia. Niewątpliwym jest, że zdobyta w dzieciństwie wiedza to prawdziwa sztuka przetrwania. Maluchy, kiedy nieco podrosną, nie trzymają się już tak kurczowo maminej „spódnicy”, ale coraz częściej tłoczą się w grupach, ogrzewając się w ten sam sposób co dorośli. Robią to zupełnie naturalnie i instynktownie.
Powrót samców zwiastuje nadejście cieplejszych dni. Teraz oboje rodziców sprawuje opiekę nad pisklęciem, w oczekiwaniu aż będzie na tyle silne i samodzielne, aby wyruszyć w ostatnią już w tym sezonie wędrówkę. Kiedy słońce coraz dłużej wisi na niebie, a temperatura wzrasta, pingwiny ruszają całym stadem ku morzu. Tam spędzą całe lato. Dopiero w jesieni osobniki zdolne do rozrodu udadzą się na zimowe lęgowisko, by w ten sposób cykl życia mógł zatoczyć swe magiczne koło.