Na ostrym, prawie pionowym urwisku, wysoko w peruwiańskiej części Andów znajdują się ruiny liczącego ponad 600 lat miasta, które przetrwało najazdy hiszpańskich konkwistadorów, wojenne zawieruchy i trzęsienia ziemi. Stało się wspaniałą pamiątką po imperium Inków – najlepiej rozwiniętej cywilizacji obu Ameryk. Wyrosłe na górskiej grani do dziś zadziwia swym pięknem i architekturą. Tym miastem jest Machu Picchu.
Choć zbudowano je na wyjątkowo nieprzystępnym terenie, jest w nim dosłownie wszystko czego potrzeba do zaspokojenia codziennych potrzeb jego mieszkańców. Są tu domy, pola uprawne, kanały doprowadzające wodę z leżącej aż 450 metrów niżej rzeki Urubamba, świątynie i ogromny kamienny pałac będący siedzibą ówczesnych władców.
Machu Picchu zostało wzniesione za panowania IX króla Inków – Pachacuti (?-1471/72), a jego imię oznaczało: „Ten który zmienia świat”. Przejął on władzę od ojca i poprowadził swój lud do nieznanej do tej pory potęgi, podbijając i przejmując kontrolę nad sąsiednimi plemionami. Skoro jego rezydencja była w Cuzco, nasuwa się pytanie po co zdecydował się na budowę rozległego miasta w tak trudnym i nieprzystępnym otoczeniu. Wydaje się, że najbardziej uzasadnione jest poszukiwanie odpowiedzi w inkaskich wierzeniach. Należy pamiętać, że Inkowie oddawali cześć nie tylko słońcu i naturze, ale także swojemu władcy. Uważano go przecież za boga, dlatego wiele przedsięwzięć było związanych z religią. Wybudowanie miasta położonego w takim miejscu, a więc na styku gór, rzek i nieba było dla Inków czymś zupełnie naturalnym. Tutaj bowiem Pachacuti mógł być bliżej bogów. Oczywiście jest to jedynie przypuszczenie, z resztą jedno z wielu. Do tej pory trwają gorące dyskusje i spory czym tak naprawdę było Machu Picchu. Czy zwykłym miastem, czy raczej miejscem kultu? Nie wykluczone, że mogło być również swego rodzaju sanktuarium Dziewic Słońca należących do religijnej wspólnoty klasztornej. Ich życie polegało przede wszystkim na pełnieniu duchowej służby dla czczonych inkaskich bóstw. Za tą teorią przemawiałyby odnalezione szkielety kobiet, których jest zdecydowanie więcej niż szkieletów mężczyzn. A może kobiety po prostu zostały tutaj w bezpiecznym miejscu, podczas gdy ich mężowie, ojcowie i bracia ruszyli na wojnę w obronie swego państwa? Nie rozwiązano również zagadki dlaczego Machu Picchu zostało opuszczone zaledwie po 50 latach od jego założenia? Co było tego przyczyną? Na te pytania nadal nie znaleziono jednoznacznej odpowiedzi, a echa tajemnic górskiej metropolii wciąż odbijają się od ośnieżonych andyjskich szczytów.
Z technicznego punktu widzenia wybrane miejsce było wyjątkowo niegościnne. Patrząc na ukształtowanie terenu wydaje się, że niemal cały zespół urbanistyczny znajduje się dosłownie nad przepaścią tonącą w gęstej dżungli. Już samo wciągnięcie potężnych, ważących po kilkadziesiąt ton bloków skalnych zdaje się zadaniem niemożliwym do wykonania. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż Inkowie posługiwali się jedynie prymitywnymi narzędziami. Nie znali oni bowiem ani żelaza, ani nawet ….. koła. Z tego wynika zatem, iż wzniesienie takiego miasta na wysokości 2.400 metrów n.p.m. wymagało nadludzkiego wręcz wysiłku.
Inkascy inżynierowie musieli zmierzyć się również z trzęsieniami ziemi nawiedzającymi tę część andyjskich wyżyn oraz osuwiskami błotnymi spowodowanymi przez obfite opady deszczu. Jak widać poradzono sobie z tym zadaniem wzorowo. Przede wszystkim przy budowie miasta wykorzystano naturalne ukształtowanie terenu. W granitowej skale wydrążono szereg kamiennych tarasów, ułożonych jeden pod drugim. Wybudowano je pod takim kątem, aby wzmacniały stabilność stromego stoku, opadającego w dół z bardzo dużym nachyleniem. W ten sposób niżej położone piętra wytrzymywały siłę nacisku pięter znajdujących się nad nimi. Było to niezwykle ważne, szczególnie podczas ruchów sejsmicznych lub nawiedzających miasto ulew. Tarasy pełniły jeszcze jedną ważną funkcję. Uprawiano na nich rolę, a dzięki biegnącej przez nie sieci kanałów możliwa była kontrola odpływu wody oraz zapobieganie erozji gleby. Na szczycie urwiska wzniesiono ponad setkę kamiennych budowli, które były doskonale zabezpieczone przed potencjalnym zawaleniem.
Do budowy miasta wykorzystano materiał znajdujący się pod ręką, a więc granitowe głazy rozsiane na zboczu góry. Wydobywanie kamienia, jego obróbka oraz transport na miejsce przeznaczenia odbywało się tylko i wyłącznie za pomocą ludzkich rąk. Posługiwano się prostymi narzędziami oraz linami plecionymi z roślinnych włókien. Część bloków skalnych obrabiano jeszcze na miejscu, w kamieniołomach, dopiero później przenoszono je tam, gdzie miały ostatecznie stanąć. W tym celu używano drewnianych sani, których płozy podsypywano drobnymi kamieniami, aby w ten sposób ułatwić tarcie i przemieszczanie się ciężkiego budulca. Ponadto Inkowie wynaleźli bardzo prostą, ale za to niezwykle skuteczną konstrukcję, przypominającą dwie drewniane drabiny, ułożone jedna na drugiej. Na górnej umieszczano kamień i za pomocą dźwigni przesuwano go dalej. Podobną technikę stosowali na dużą skalę starożytni Egipcjanie, na przykład przy budowie potężnej piramidy Cheopsa. Świadczy to o tym, że myśl inżynierska przełamuje wszelkie bariery niezależnie od epoki i szerokości geograficznej.
To co szczególnie zadziwia, to idealnie dopasowane do siebie bloki skalne. Inkowie nie znali cementu ani zaprawy murarskiej, a mimo tego kamienie wykorzystane przy budowie ścian budynków oraz tarasów przylegają do siebie tak, że czasem łączenie między nimi jest prawie niewidoczne. Powierzchnię granitowych bloków, ustawionych na miejscu przeznaczenia obrabiano za pomocą otoczaków wydobywanych z górskich rzek. Aby uzyskać idealnie gładką powierzchnię, uderzano w nie dotąd, aż pokryła się ona warstwą pyłu. Co jakiś czas robiono „przymiarkę”, przykładając do obrabianego bloku kolejny, który miał spocząć w jego sąsiedztwie. Jeśli na pyle nadal pozostawały ślady, oznaczało to że w tych miejscach kamień wymagał dalszego gładzenia. Praca ta była bardzo żmudna, ale przynosiła zadziwiające efekty.
Machu Picchu zamieszkiwało na stałe około tysiąca osób. Do normalnego funkcjonowania miasta konieczne było zapewnienie jego mieszkańcom odpowiedniej ilości pożywienia i wody. O ile tę pod uprawę pól uzyskiwano z opadów deszczu za pomocą rozbudowanej sieci kanałów, o tyle dostęp do źródeł czystej wody pitnej nie był już taki łatwy. Jak wspomniano wcześniej najbliższa rzeka, Urubamba, znajdowała się 450 metrów niżej. I tutaj znów Inkowie wykorzystali naturalne ukształtowanie terenu oraz dary, jakie przynosiła im natura. Jeden ze szczytów – Huayna Picchu (2.720 metrów n.p.m.) – wznoszący się ponad miastem często zatrzymuje spowijające go mgły oraz przepływające po tamtejszym niebie chmury. Rozbijają się one poniekąd o ten skalny kolos, a para wodna skrapla się w postaci deszczu spływającego w dół. Inkowie nauczyli się zbierać wodę do wydrążonych poniżej zbiorników. Aby kontrolować moc z jaką spływała do basenu, wzniesiono kamienny mur o długości około 15 metrów. Luźno ułożone głazy tworzyły otwory, dzięki którym w czasach obfitych dreszczów nie wpadała z całym impetem do zbiornika i nie zalewała położonych poniżej pól. Stamtąd woda dostarczana była do miasta kanałem liczącym około 750 metrów. Był tak zaprojektowany, aby płynęła ona w stałym, rytmicznym tempie.
Pierwszym miejscem do którego docierała jest fontanna położona w pałacu cesarza Pachacuti, który miał tu nawet prywatną łaźnię. Dalej była dystrybuowana do pozostałych części miasta. Dzięki temu nie tylko władca, ale również i pozostali mieszkańcy mieli pod dostatkiem wody, którą wykorzystywano do picia, kąpieli i nawadniania uprawnych tarasów. Dodatkowo mury podtrzymujące te tarasy były skonstruowane w taki sposób, że u ich postawy układano największe głazy. Te pnąc się coraz bardziej w górę stawały się coraz mniejsze. Dzięki temu woda, zwłaszcza podczas ulewnych dreszczów powoli wsiąkała w grunt, nie zalewając tarasów znajdujących się na niżej położonych poziomach. Jeszcze w trakcie budowy część tarasów zawaliła się. Widać to zwłaszcza w dolnej ich części. Ściany nie są idealnie proste, a inne pokryła warstwa ziemi. Dokładnie w tym miejscu przebiega naturalny uskok tektoniczny, którego ruch sprawił iż gleba zaczęła się zapadać, a ściągana siłą grawitacji przysłoniła te położne niżej. Ślady napraw dokonanych przez inkaskich budowniczych są widoczne do dziś. Aby zapobiec powtórnemu zawaleniu powyżej zniszczonych tarasów wykopano dodatkowy kanał odprowadzający nadmiar wody, która mogłaby za bardzo rozmiękczyć glebę. Podobny zabieg zastosowano w części miejskiej, gdzie praktycznie wszystkie budynki wyposażono w rury odpływowe. W czasie ulewy deszczówka odprowadzana była kanałami do czegoś w rodzaju basenu, a stamtąd przekierowywana do pobliskiej dżungli.
Cała powierzchnia zabudowy miasta rozciąga się na ponad 500 metrach długości i 200 szerokości. Machu Picchu podzielone jest wyraźnie na dwie główne strefy: rolniczą usytuowaną po południowej stronie stoku i miejską, w której toczyło się codzienne życie mieszkańców oraz gdzie odprawiano religijne rytuały. W obu częściach można poruszać się po kamiennych schodach, ponieważ cały kompleks położony jest na kilkudziesięciu różnych poziomach.
W strefie miejskiej znajdują się cesarski pałac oraz główny plac, na którym odbywały się różnego rodzaju uroczystości. Były też fontanny, świątynie i obserwatorium astronomiczne. W tej części Machu Picchu zamieszkiwał władca ze swoją świtą, w jego sąsiedztwie zaś zwykli obywatele oraz kapłani, którzy przeprowadzali wszystkie obrządki a w ich rękach tkwiła cała wiedza religijna. Tutaj też znajdują się niedaleko siebie Świątynia Słońca, Świątynia Główna i Świątynia Trzech Okien.
Dachy domów w Machu Picchu były pokryte strzechą, która chroniła nie tylko przed deszczem, ale także przed porywistym wiatrem wiejącym często w Andach. Każdy z budynków był wyposażony w kamienne belkowania wystające ze ścian oraz w system pierścieni, które zabezpieczały konstrukcję dachu przed zerwaniem. Było to proste, ale niezwykle skuteczne rozwiązanie. Do dziś o wschodzie i zachodzie słońca można oglądać promienie słoneczne igrające na murach miasta, dając niezwykły pokaz światła i cieni.
W dniu przesilenia letniego i zimowego Machu Picchu wyjawia jeden ze swoich sekretów. Wtedy promienie wschodzącego Słońca oświetlają bodaj najbardziej tajemniczy z tutejszych zabytków, a mianowicie granitowy kamień zwany „Intihuatana”. Kształtem przypomina prostopadłościan składający się z czterech równych, nieco trapezowatych boków. Umieszczony jest na szerokim postumencie z wydrążonymi schodkami. Wykonany jest z pojedynczego kamienia i wygląda jak abstrakcyjna rzeźba, której miejsce powinno znajdować się raczej w muzeum sztuki nowoczesnej, a nie w samym sercu andyjskich szczytów. Ten niezwykły inkaski „obelisk” ustawiono idealnie na linii biegnącej z południa na północ, przecinającej leżące między nią góry.
W tych wyjątkowych dwóch dniach w roku wiązki światłą układają się idealnie nad kamieniem, nie rzucając praktycznie żadnego cienia. Dzięki temu Inkowie wiedzieli w jakim położeniu znajduje się Słońce. A ponieważ doskonale znali astronomię i umieli ją wykorzystywać do swoich celów, potrafili wyznaczać pory roku oraz określać z zadziwiającą precyzją ruchy słońca, księżyca i gwiazd. Mieli również swój kalendarz wskazujący dni oraz miesiące.
Wydaje się, że budując Machu Pucchu inkaski cesarz miał władzę nad ziemią, kamieniem i wodą. Ale on chciał ujarzmić również Słońce. Dlatego też kapłani podczas uroczystych obchodów dokonywali na oczach wiernych symbolicznego „przywiązania” Słońca do „Intihuatana”. Jak wierzono nie mogło ono już uciec, tylko wciąż oświetlało ziemię i przynosiło ze sobą noce i dnie. Ten odwieczny rytuał dawał Inkom poczucie bezpieczeństwa i życia w zgodzie z nakazami bogów. Rzeczywiście, po dniu przesilenia dzień stawał się dłuższy a poddani mogli spokojnie wrócić do swej codzienności.
Nieopodal Intihuatana znajduje się Świątynia Główna. To dość pokaźnych rozmiarów budynek. Co dziwne, nie został on wzniesiony – tak jak pozostałe – na kamiennym podłożu lecz na „gołej” ziemi. Nie są znane powody, dla których tak postąpiono, zwłaszcza że Inkowie bardzo precyzyjnie planowali każdy szczegół budowy. Możliwe że w tym przypadku działali w wielkim pośpiechu. Widać to na jednej ze ścian, która uległa częściowemu zawaleniu. Prace ewidentnie nie zostały ukończone ponieważ na tyłach świątyni nadal znajdują się bloki kamienne, które miały być wygładzone.
Bardzo ważnym miejscem dla mieszkańców Machu Picchu była Świątynia Słońca. Sam budynek jest szczególny, ponieważ jego ściany są półokrągłe, idealnie dopasowane do wznoszącej się pod nim skały. Centralnym elementem budowli jest stojąca pośrodku kamienna platforma. Ustawiona jest w taki sposób, aby odbijała światło. Do czego służyła? Tu znów odpowiedź tkwi w odniesieniu się do najkrótszego dnia w roku. O świcie, w trakcie przesilenia zimowego słońce pada wprost na granitowy „ołtarz”. Można by rzec, że wąska, nierówna szczelina znajdująca się na powierzchni kamienia „dzieliła” promień na dwie równe części. Stąd przypuszczenie, że Świątynia Słońca oprócz funkcji sakralnych spełniała także rolę obserwatorium astronomicznego. Inkowie czcili swoje najpotężniejsze bóstwo – Słońce, a lud wierzył, że jest jego potomkiem.
Pod nią, w dolnej części znajduje się dziwna konstrukcja, idealnie dopasowana do olbrzymiego granitowego boku, będącego zarazem jej fundamentem. To dowód na to, że tutaj, podobnie jak pozostałe budynki są integralnym elementem krajobrazu. Wewnątrz skały znajduje się niewielkie pomieszczenie z ustawionym w środku ołtarzem. Było ono przypuszczalnie poświęcone Matce Ziemi – Pachamama, dającej życie i obfitość płodów rolnych. Mogło to być także królewskie mauzoleum gdzie przechowywano mumie. W przeciwieństwie do faraonów, cesarze inkascy nie przygotowywali się do zmartwychwstania w zaświatach. Po śmierci przyjmowali po prostu inną postać, a o mumie dbano jakby nadal pozostawały wśród żywych. Inkowie nie odróżniali sacrum od profanum, więc życie codzienne i religijne bardzo mocno przenikało się ze sobą.
Choć Inkowie czcili Słońce, ich religia miała również swoje mroczne oblicze. Wierząc, że składanie ofiar wzmocni imperium i przedłuży życie ich władcy, Inkowie gotowi byli poświęcić nawet życie swoich dzieci. Dla ludów andyjskich góry były siedzibą potężnych duchów, które trzeba było jakoś przebłagać. Temu właśnie służyły ofiary z dzieci, wybieranych głównie spośród arystokracji.
Stare miasto Inków pozostało w zapomnieniu przez długie lata. Ukazało się oczom świata dopiero w 1911 roku, kiedy to amerykański naukowiec Hiram Bingham (1875-1956) zupełnie przypadkiem natrafił na ukryte w dżungli ruiny. Nawet Hiszpanom, którzy wkrótce po odkryciu Ameryki przez Kolumba rozpoczęli szybką ekspansję na nowym kontynencie nie udało się tutaj dotrzeć. Konkwistadorzy zniszczyli wspaniałą cywilizację Inków, na zawsze grzebiąc ich państwo w mrokach historii. Pizarro miał zaledwie 180 żołnierzy, Inkowie – armię liczącą ponad 20.000 wojowników. Jednakże Hiszpanie mieli konie, broń jakiej nie znały podbijane ludy, a także niewidocznego sprzymierzeńca – choroby na które nie była odporna andyjska ludność. Najgroźniejszą z nich była czarna ospa, dziesiątkująca Indian w zatrważającym tempie.
Hiszpanom sprzyjała jeszcze jedna okoliczność – po śmierci cesarza imperium Inków było targane wojnami wewnętrznymi toczonymi pomiędzy pretendentami do tronu. Brak silnego władcy nie sprzyjał integracji przeciwko wrogom. Dodatkowo część plemion wcielonych do Imperium upatrywali w przybyciu Hiszpan szansę na uwolnienie się spod inkaskiego jarzma. Rychło okazało się, jak wielki popełnili błąd stając po stronie najeźdźców…